PoczątekNiektóre dzieci rodzą się dobre, inne złe. To trochę jak loteria wiesz? Nigdy nie wiadomo co ci się przytrafi… znaczy nie wiadomo prócz jednego. Rodzimy się, aby żyć. Żyjemy, aby umierać. Mądre słowa. Gdy zacznę zdychać też tak powiem. Na razie zajmę się czymś innym, mianowicie miłowaniem życia i jego piękna, którym pobłogosławiły i przeklęły mnie Niebiosa.
Podobno urodziłem się w wiosnę. Podobno. Podobno też moim „strażnikiem” jest Wodny Smok. Podobno. Sam nie wiem. Nigdy nie pytałem. Kiwałem za to głową przytakując na wszystko co mi mówiono. A mówiono wiele rzeczy. Grzeczny chłopiec. Grzeczny i piękny chłopiec.
Mieli rację. Jestem grzeczny i piękny, ale nie afiszuję się z tym zbytnio. Chłopcom tak nie przystoi, ale hej! Niecodziennie rodzimy się w rodzinie podróżujących artystów! Nie wierzycie mi? Życie to nie bajka. Nie jesteśmy bogaci, ludzie nie patrzą na nas z zachwytem większym niż potrzeba, nie posiadamy prawa do cesarskich zaszczytów, a i historia nie raczy nas zapisać na kartach swej ogromnej księgi. W przyszłości o nas zapomną, lecz ja się tym nie przejmuję.
Jako młody smark od razu podłapałem „rodzinny fechtunek”… znaczy… od razu zainteresowało mnie aktorstwo. To takie ówczesne ma się rozumieć. Matka rzadko kiedy o nim opowiadała, choć to pewnie dlatego, że w sumie jej nie znałem. Ojciec mawiał, że była dobra i niebywale piękna. Ponoć po niej odziedziczyłem swój urok. Może? Sam nie wiem. Jedno jest pewne. Tęsknię za nią i jest mi trochę źle wiedząc, że oddała za mnie swoje życie.
"Gdy życie zamknęło mnie w klatce, zapomniało, że mam skrzydła."
Rok 1904Wiecie co mnie bawi? Że urodziłem się pięć lat przed ogłoszeniem Korei niepodległą, a swoją tragedię przeżyłem rok przed jej upadkiem. Szczęście w nieszczęściu jeśli mam być szczery.
Ówczesna izolacja i cierpienie ludności nie napawały mojego serca radością. To właśnie przez to ceniłem sobie rodzinny „zawód”, dzięki któremu ludzie na moment zapominali o własnych problemach – zaczynali się śmiać, bić brawa, a czasem nawet gwizdać. Wiem, że nigdy nas nie zapamiętają, ale nie jest mi z tego powodu przykro. Lubię to co robimy i tylko to się liczy. Stąd nigdy bym nie pomyślał, że przez to swoje aktorzenie zwrócę na siebie uwagę samego Cesarza!
Miałem… znaczy mam obecnie dwanaście wiosen. Ojciec namawia mnie, abym zaczął powoli myśleć o innym zawodzie. Odmawiam. Nie chcę zostać uziemiony skoro mogę podróżować dzień i noc! Przez to często dochodzi między nami do kłótni. Ojciec naciska, a ja wciąż się upieram. Wiem, że w końcu przestanie, widzę to w jego oczach. Mam rację. Po kilkunastu sprzeczkach daje za wygraną, dzięki czemu mogę ponownie cieszyć się stylem naszego życia… do czasu.
Do pałacu cesarskiego dostałem się… nie do końca w czymś, co zwiemy przypadkiem. Ówcześnie panujący zainteresował się moją osobą. A może talentem? Osobą i talentem jednocześnie? Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Grunt, że sowicie wynagrodził mnie i mojego ojca, a także wszystkich, którzy z nami podróżowali. Dzięki pieniądzom mogliśmy w zasadzie pójść na… jak wy to nazywacie? Na emeryturę? O właśnie!
Nigdy bym nie przypuszczał, że Cesarz stanie się o mnie zazdrosny. Coraz częściej życzył sobie, abym występował tylko przednim. Staruszka to martwiło. Chciał wyjechać… Chciał, ale nie mógł. Rozgniewany i zazdrosny „Pan” nakazał otruć go otruć i wszystkich jego pracowników. Okłamał mnie. Powiedział, że był zamach i że sprawcę masakry złapano i stracono dnia następnego. Dokąd miałem iść? Czym się zająć? W jednej chwili wolność stała się mi ciężarem. A wtedy on rzekł; zostaniesz ze mną. I zostałem.
Tak oto stałem się „nadwornym” artystą.
"Więzienie myśli jest jak pokój, mimo że ma drzwi i okna, nie ma wyjścia."
Rok 1905Czy wspominałem już o upadku Korei? Wojna… wojna jest straszna. Naprawdę nikomu jej nie życzę. Widok upadającego domu był dla mnie jak wbicie szpil prosto w serce. Spoważniałem, gdy nastał kres moich „występów”. Każdy dbał tylko o swój czubek nosa. Nic w tym dziwnego. Wyrzucony na bruk musiałem zmierzyć się z rzeczywistością; z brudami wojny, nienawiścią i biedą. Skończyło się tym, że jako osierocony gówniarz opuściłem rodzinne ziemie. Jak spytacie? Miałem przysłowiowego farta.
Gra aktorska pomogła mi się wkupić w łaski jednego z „rybaków”. Ten korzystając z siatki swoich znajomości – naprawdę nie wiem jakich – pomógł mi uciec w zamian za dostarczenie tajemniczej przesyłki do jego znajomego, który prosperował na terenach Chin. Głupim żem był, bo nigdy nie spytałem o co chodzi, lecz czy to źle? Chciałem się tylko wydostać, uciec i na powrót rozwinąć skrzydła, a co ważniejsze nie patrzeć na tragedię, która kruszyła moje serce. Nigdy bym nie przypuszczał, że wtedy też natknę się na osobnika, który na zawsze odmieni moje życie.
Poznaliśmy się w Chinach. Nie pytajcie gdzie dokładnie bo nie pamiętam. Faktem jest, że nasze spotkanie nie było dziełem przypadku, przynajmniej ja tak uważam. Doszło do niego pewnej nocy, gdy przemierzając ulice miasta miałem odszukać domniemanego właściciela przesyłki. Zaraz pewno powiecie; przecież mogłeś uciec! Owszem mogłem, ale nie zrobiłem tego. Chciałem być fer wobec rybaka, który ryzykował tak wiele, aby mnie „wydostać”. Wiem, wiem! Zrobił to dla własnej wygody, ale hej! Kto powiedział, że robię za dostarczyciela z czystej dobroci serca? A może dopisze mi szczęście i dostanę kilka monet za fatygę? Wracając.
Kiedy tak sobie przemierzałem puste uliczki w rogu jednej z nich zauważyłem mężczyznę. Niby nic wielkiego, a jednak ten mężczyzna zachowywał się stosunkowo dziwnie. Wyraźnie kogoś obejmował. Czyżby byli ze sobą blisko? – myślę po czym odwracam zawstydzony wzrok. Takie widoki mnie peszą. Od razu przypominają mi się miesiące spędzone na dworze cesarza. Wzdrygam się i upuszczam paczkę. Wtedy obcy się odwraca. Wystraszony nie na żarty chowam się za jedną z beczek i biję po czole widząc cóż najlepszego uczyniłem. Myślę jak odzyskać paczkę, lecz wtedy napastnik mnie zauważa. JAK?! – pytam samego siebie, gdy nagle przyszpila mnie do ściany jednego z budynków. I wtedy to zauważam. Krew na jego ustach.
"Nadzieja jest ryzykiem, które trzeba podjąć."
Rok 1911Ile to już minęło? Moment… Poznaliśmy się w 1905, a obecnie mamy 1911 rok. Ha! Minęło ponad sześć lat! Mam już dziewiętnaście wiosen i… nic. Nic się nie zmieniłem. Nadal jestem sobą. Wciąż odgrywam role i wciąż zadowalam swojego Pana. Nie jest nawet taki zły. Oszczędził mnie, chociaż wcale nie musiał. Kiedyś spytałem go, czemu tego nie zrobił? W sensie, czemu mnie nie zabił? Wtedy odpowiedział; ponieważ ujrzałem w tobie piękno. Zdziwiła mnie jego odpowiedź, ale nie oponowałem.
Służę mu ponad sześć lat. Przynieś, podaj, pozamiataj, daj mi swojej krwi. Nic w tym szczególnego. Czuję się trochę jak na cesarskim dworze. Różnicę zaś stanowi sam Pan. Ten obecny jest o niebo ładniejszy od poprzedniego. Jasne, czasem potrafi być niemiły, ale ogólnie ma dobre… serce… Serce? Czasem zastanawiam się. Jak ktoś taki jak on w ogóle daje radę żyć? Przecież wampiry to demony, a demony nie mają serc. One je jedzą, ale ich nie mają! Dziwny mężczyzna, choć jeszcze dziwniejszy jest jego sposób bycia. Kto normalny emanuje taką gracją? I pięknem? Gracją i pięknem jednocześnie?! Nie rozumiem. Zaczynam czuć się zazdrosny, że on tak potrafi, a ja nie… Może gdyby było inaczej to nie skończyłbym, jako bezpańska sierota? A może udałoby mi się wtedy ubłagać tamtego Cesarza i ocalić ojca? Dość już tych drwin! Typ wygląda mi na stu procentowego zwyrola. I tak też raczę go zwać kiedy nie patrzy.
Któregoś dnia, a w zasadzie nocy zaprosił mnie do siebie. Wzdycham sądząc, że pewnie znowu chodzi oddanie krwi. Nic w tym przykrego. Zawsze ją lubił, moją krew oczywiście. Powtarzał, że ma wyjątkowy smak. Czy mówił prawdę? Nie wiem. Z jednej strony brzmiało to dość dziwnie. Z drugiej zaś czułem ciepło. Do tej pory nikt nie prawił mi komplementów. Nie w taki sposób.
Kiedy przybyłem do jego prywatnych komnat kazał mi usiąść. Dziwię się i pytam; Panie, o co chodzi? On każe mi milczeć i zaczyna przemowę. Z należytą uwagą słucham jak opowiada mi o wampirach i darze nieśmiertelności. Potem wsłuchuję się w monolog dotyczący ghuli. Znów chcę o coś spytać, lecz na samym zamiarze się kończy. Koniec końców otwieram szerzej oczy, gdy nieśmiertelny składa mi ofertę nie do odrzucenia.
Jesteś zbyt piękny, aby poddać się sile czasu. – tradycyjnie milczę nie wiedząc co odpowiedzieć. Czy on mi właśnie proponuje nieśmiertelność? Ale jak? Nie zdołałem go nawet o to zapytać. Przylgnąwszy do mnie, wbił swoje wampirze kły w moją szyję. Fala przyjemnego ciepła rozeszła się po mym ciele. Czuję wstyd i podniecenie.
"Nie oczekuję niczego. Nie obawiam się niczego. Jestem wolny!"
Rok 1912Minął rok odkąd dostąpiłem zaszczytu przemiany. Wszystko jest wyrazistsze niż dotychczas. Gubię się, ale on mi pomaga. Kto by pomyślał? Z zadufanego buca okazuje się być całkiem cierpliwym i życzliwym mentorem. Chyba za szybko go oceniłem. Nie chyba… Na pewno.
Spędziliśmy ze sobą rok. W ten czas dużo słuchałem na temat wampiryzmu, hierarchii, umiejętności i zasad. Jak to w życiu bywa, część rzeczy wpuściłem i wypuściłem drugim uchem udając, że wszystko jest jak najbardziej jasne. W rzeczywistości nie było. Wewnętrzna ekscytacja nowymi możliwościami pchała mnie ku rozpostarciu skrzydeł i ponownemu wbiciu się w powietrze. Myślę sobie; czemu nie? Jestem już tak blisko! Unoszę głowę, patrzę w ciemne niebo czując chłodny powiew wiatru na mej skórze. Chyba naprawdę jestem Smokiem. W dodatku takim, który lada moment wzbije się w powietrze i… Nigdy tego nie czyni. Nagły smutek ojca przybija mnie.
Spytacie. Czemu zamiast uciec, powędrowałem za nim? Sam nie wiem. Może to z obawy przed ponowną samotnością? Może chodziło o szacunek? Lub o przywiązanie do stwórcy? Sam nie wiem. Liczy się tylko fakt, że go śledzę, choć dosyć nieudolnie. Staruszek mnie nakrywa. Ups. Coś mi chyba nie wyszło. – myślę czekając na przysłowiowy opierdol. Ten jednak nigdy nie nadchodzi. Oho. Coś jest z nim nie tak. – znowu mamroczę do siebie pod nosem i przyglądam się bacznie.
Mówią, że czasem lepiej jest milczeć niż powiedzieć o kilka słów za dużo. Święte to słowa. Kiedy ktoś mnie wkurzy też mu tak powiem! Lub nie… nieważne. Trwam przy swoim stwórcy i pocieszam go, czy to samym sobą, czy jako wredny kocur – nie oceniajcie! Ponoć fajnie jest czasem pogłaskać kota, pogadać do niego, pociągać za uszy. Jak kto woli. Ważne, że jestem i że dzięki temu jego psychika zaczyna się stopniowo stabilizować. Trwam tak, aż nie ustabilizuje się całkowicie.
"Nadzieja to próżnia, którą wypełniamy marzeniami."
Rok 1950Minęło prawie czterdzieści lat… trzydzieści dziewięć. Staruszek zdaje się być w stabilnym stanie. Tak mi się przynajmniej wydaje. W takim wypadku postanawiam go opuścić. Czas wolny wykorzystuję na kształcenie własnych zdolności – nieustannie przypominam sobie wszystkie wskazówki, które mi przekazał, a do tego grzecznie przestrzegam zasad. Nie twierdzę, że są dobre, ale na pewno wygodne. Czasami.
Przez wiele lat podróżowałem. Uczyłem się i poznawałem odległe zakątki świata. Unosząc się na rozwiniętych skrzydłach skosztowałem smaku wolności i szczerze? Bardzo mi się spodobał. Chciałem więcej, zatem brałem więcej – realizacja marzeń była jak dostąpienie zaszczytu dotknięcia gwiazdki z nieba. Ostatecznie znikam na kilka, nawet kilkadziesiąt lat. Nie ma mnie. Ani dla świata, ani dla tej dziwnej organizacji, która zrzeszała całe stada wampirów.
Wciąż jestem dzieckiem, wciąż się uczę zatem zwą mnie uczniem. Jedyne co czynię, aby nigdy nie przeciąć nici ze światem mroku, to wysyłanie systematycznych wiadomości do stwórcy. Niech wie, że żyję i że się rozwijam. Kiedyś na pewno powrócę do domu. Na razie jednak pragnę pozostać niezależny.
"Życie to tęsknota za czymś, co trudno nazwać."
Rok 2017Lata mijały, mimo to nic się nie zmieniłem. Nadal jestem młody, zupełnie jak wtedy przed przemianą. Stwórca miał rację. Łał. Chyba częściej będę mu wierzyć, albo i nie? Nieistotne. I tak mu tego nie powiem na głos. Liczy się to, że w końcu powracam do domu, a więc do Berlina, gdzie czeka mnie… W zasadzie to sam nie wiem co. Zdziwieni? Słusznie. Sam jestem zdziwiony.
Już nie jestem uczniem. Podczas raczenia się wolnością wpadłem kilkukrotnie do domeny, gdzie pod czujnym okiem starszych nauczyłem się tego i owego. Koniec końców uznano, że moją osobowość oraz urok osobisty idzie wykorzystać w bardzo niecny sposób.
Mówią, że jesteśmy od brudnej roboty. Może. Mnie to tak naprawdę nie interesuje. Ja jestem… jak my to nazywamy? Łowcą? Chyba tak. Obserwuję i śledzę, ale nigdy nie zabijam… Może czasem. Niemniej są lepsi ode mnie. Ja wolę działać z ukrycia.
Jestem łowcą i szpiegiem tylko z nazwy. Przede wszystkim jestem sobą i nic tego nie zmieni.
"Przyszłość ma wiele imion..."
† (金映皓) Kim Yeong Ho można przetłumaczyć jako "wspaniały złocisty blask" lub "złote odbicie światła". Istnieje kilka wersji, a każda z nich niewątpliwie odzwierciedla moje jestestwo.
† Urodziłem się w rok Wodnego Smoka.
† Cierpię na podobne, a wręcz takie samo uczulenie jak mój stwórca. Z tego powodu unikam srebra jak ognia, lecz w zamian umiłowałem platynę no i złoto.
† Jem, a raczej piję bardzo niewiele. Wystarczy kilka łyków świeżej krwi, aby zaspokoić mój głód. Co zabawniejsze pomimo młodego wieku nie odczuwam potrzeby częstego jej spożywania. Ojciec mawia, że jest to cenna zaleta, a ja mu wierzę.
† Jestem dość wysoki jak na Koreańczyka. Mam równo 181cm wzrostu.
† Mówią, że jestem pedantem i mają rację. Nie wyglądam na takiego, niemniej jednak cenię sobie porządek. Prócz tego uwielbiam muzykę. Z tego powodu bardzo często "wymykam" się na koncerty.
† W przeciwieństwie do wielu innych nieśmiertelnych ja nie mam długich włosów i nie paraduję w historycznych wdziankach. Odciąłem się od tego, od przeszłości i starej rodziny. Żyję chwilą.
† Moja zmiennokształtność to:
Czarna mamba,
Czarny kot,
Sokół wędrowny.
W każdej z tych postaci otula mnie czerń. Lubię czerń, a zwłaszcza, gdy zmiesza się ją z błękitem.