czas: rdza października, 2015 A.D. miejsce: kamienica, stare miasto, Graz, Austria gracze: Adrienne von Casteberg, Dragomir Dragonov opis: słowa są zbędne... gdy potrafisz poruszać odpowiednie struny...
Nostalgia. Znasz to słowo? Dragomir nie bardzo, a jednak dopadło go ono jak echo dawnego życia. Czyjegoś życia... Odległego w miejscu i czasie. W żaden sposób z nim nie powiązanego... no może jedynie przez osobę Adrienne... i ten konkretny egzemplarz Petrofa, ale - na tym etapie dopiero tasujemy karty...
Samotnia Dragomira była dość ascetyczna i niepasująca do niczego znanego... najmniej pasująca do niego samego, a przynajmniej na pierwszy rzut oka. Jak dobrze panna von Casteberg znała swojego ghula? Pewnie lepiej niż on sam siebie znał. Wiedziała, że to tu przychodził, gdy "wielce urażony znikał z jej oczu"? Ukrywał się na starym mieście w Graz... nie tak znowu daleko od Salzburga. Tym razem nie uciekł... pojechał w odwiedziny do swojego mieszkanka w kamienicy. Z zewnątrz najzwyklejsza austriacka kamienica... w środku - jak wnętrze groty. Ciemna, szara powłoka skalna oblepiała ściany strasząc z każdego zakamarka mieszkania swoją nieprzyjemną chropowatością. Kontrastu temu miejscu dawała lśniąca na wysoki połysk podłoga. Czarny marmur, a może granit... Czarna posadzka wypolerowana na błysk niczym płyta cmentarna. Zaciągnięte, blokujące dostęp promieni słonecznych rolety odgradzały ten jaskiniowy, nierealny świat od rozciągającej się za oknem Austrii. W niewielkim salonie wesoło skwierczały drwa w kominku. Blask rozbłyskujących i gasnących iskierek rozświetlał Petrofa zajmującego 3/4 przestrzeni salonu. Ściany zdobne w kute świeczniki, w których tliły się płomienie świec zmiękczając swoim światłem ostre krawędzie ścian. Dragomir skończył je zapalać. Zmrok przeradzał się w zmierzch, a ten w noc...która skusi nocne drapieżniki, by zechciały wyściubić czubek nosa z kryjówki. Dragonov podszedł do fortepianu. Wydobył z niego kilka niedbałych dźwięków... i jeszcze kilka... aż w końcu usiadł i po kilku gamach dla rozgrzewki... tchnął w to łase na dotyk urządzenie odrobinę życa. Dźwięki wypełniły pieczarę sącząc się przez ledwie uchylone okno... a on zdawał się być zbyt zaangażowany, by zwracać na to uwagę. Nie była to melodia, która za nim chodziła przez większość dnia wymuszając, by zasiadł do instrumentu... tamta melodia była znacznie bardziej nostalgiczna... Czardasz miał ją przegonić... odegnać, niczym deszczową chmurę, która groziła z wysokości lawiną ciężki kropli...
O Adrienne można powiedzieć wiele, ale warto wspomnieć pewną malutką drobnostkę, raz na ruski rok ma w zwyczaju nieco zaskoczyć. Miewało to różne formy, ot chociażby gdy Wehrmacht ugrzązł gdzieś pod Moskwą, ona była już w środeczku, jednak tutaj należy pominąć jak i dlaczego... to nic osobistego, sprawy formalne, kto wie czy nie będące już jedynie wspomnieniem raportu który jakiś czas później złożyła Eusebio; nieważne. Z kolei to co teraz miało znaczenie to fakt, że lubiła zerknąć od czasu do czasu, co w wolnym czasie porabiają jej (mniej lub bardziej z nią powiązani ghule). Czy dlatego że była wścibska? Heh, pewnie w jakimś stopniu wręcz obowiązkowo, ale z drugiej strony miała już swoje lata na karku, a przyzwyczajenia... nudziły. Dlatego należało poszukać jakiejś odskoczni, drobnej odmiany, choćby na dzień lub dwa... i nie musiała przypaść jej do gustu. Chodziło o prostą rzecz, odmianę, wyłamanie się z rutyny... Czy wiedziała dużo o Dragomirze? Heh, pytanie retoryczne... to był wręcz jej obowiązek, ale pozostawały jeszcze pewne nieodkryte smaczki... a fortepian, a raczej gra na nim, był jedną z nich. To były te karty z talii które, choć nie miały najwyższych nominałów, to dawały satysfakcję z ich odkrycia... Niemniej tutaj sama musiała zachować ostrożność, a to dlatego, że sztuka miała swój... pochłaniający charakter, niezależnie od tego czy tyczyła się rozlewu krwi lub muzyki... a to prowadziło do reakcji sprzecznych z rozumem, czyli daniu się ponieść chwili... Zachowywała się cichutko, zarówno krocząc po schodach kamienicy, jak i sprawdzając czy aby Dragomir zamknął za sobą drzwi... bezszelestnie, podkreślając. Jeśli postąpił zgodnie z tym co nakazywał rozsądek, doskonale, bo miała klucz do jego mieszkanka... ale jak to? Ups, powiedzmy, że "skądś" odziedziczyła geny żydowskiej stalkerki, wiec klucz do domku ofiary należał do standardu. Ale zachowując twarz, przecież nie będzie pukać do drzwi swojej ludzkiej własności, nieprawdaż? Co jej to jej, co jego... to sprawa skomplikowana. Tak czy owak ostatecznie miała zamiar wylądować oparta boczkiem o framugę drzwi, ze skrzyżowanymi rączkami (ekhem, ma na sobie dobrze znany mundurek), i przysłuchiwać się cudzej grze z delikatnym uśmieszkiem... a może aż uśmiechem? I broń boże nie przerywać... Są grzechy śmiertelne których nie wybaczano.
Gość
Temat: Re: Mariage D'amour Nie Paź 22, 2017 7:52 pm
Pochłonięty ściganiem dźwięków po biało-czarnym polu do popisu... ścigając swoje własne palce wkładał w to tyle ekspresji łącznie z lekkim unoszeniem się z ławy... napieraniem na klawiaturę, zdawać by się mogło, całym ciężarem ciała. Zmuszał napięte struny do wydawania upragnionych dźwięków dozując im odpowiedni stopień nasilenia przy uderzeniu młoteczków. Dźwięki te wypełniały wnętrze mieszkania swobodnie wydobywając się przez uniesioną klapę... ześlizgując się po skalnych niedoskonałościach by powracać niesione delikatnym pół echem. Zmyślnie zaplanowane wnętrze, by dawało efekt dzikiej, nieujarzmionej natury. Zaplanowana akustyka. Chłodna i dobrze skalkulowana polifonia. Gdy przebrzmiały ostatnie takty czardasza jego palce opętała całkiem inna muzyka... Delikatnie wydobywane dźwięki wyzwoliły inne potrzeby, zachęciły go do śpiewania... chociaż początkowo dźwięki, które wydobywały się z jego ust miały postać dość niedbale wymawianych słów... Dragomir nieśmiały? A może gdzieś przez skórę czuł, że ktoś może go obserwować... czyżby czuł się nieswojo na swoim własnym terenie? W końcu jednak odwrócił głowę, co skutkowało lekkim fałszem i pierdolnięciem rąk o klawiaturę. Urwał piosenkę. Dragomir się przestraszył widoku Ad. - Skradasz się jak złodziej. - syknął dość opryskliwie starając się ukryć lekkie speszenie, w które wprawiła go przysłuchujaca się temu co wyczynia wampirzyca. Nie, on nigdy nie bywał speszony ani zawstydzony... To on peszył i zawstydzał... ale też nigdy nie śpiewał. Był pewien wszystkiego co robił... nie ufał swojemu głosowi i nie śpiewał publicznie... nawet wśród swoich czterech kątów robił to dość cicho, żeby przypadkiem nikt nie usłyszał... i to akurat musiała być Adrienne, która usłyszała jego nieudolne miałczenie. Przecież jej nie zabije. Kogo innego by bez skrupułów sprzątnął, ale przecież nie ją... Dość szybko jednak wrócił na tory własnego sposobu bycia - zmierzył ją od stóp do głów... unosząc przy tym lekko brew i uśmiechając się jak zwykle czarująco. - Idziemy na wojnę, Frau General?- zapytał - Czy przyszłaś przeprowadzić inspekcję w moich prywatnych kwaterach? - mówiąc to podniósł się z ławy i podszedł do wampirzycy. Gotowy oprowadzić ją po mieszkaniu czy potowarzyszyć jej gdziekolwiek chciała iść.
Gość
Temat: Re: Mariage D'amour Nie Paź 29, 2017 10:03 am
Kto wie, może właśnie gra w wykonaniu jej ghula była nawiązką za podróż do tego jakże artystycznego kraju jakim była Austria? Muzycy, śpiewacy, malarze... interesujące, jak potrafili oni przewodzić dalszemu losowi tego świata... w mniej lub bardziej krwawy sposób. Ale czyż i w tym nie zawierała się odrobinka artyzmu? Przy wkręcaniu flaków w gąsienice czołgu i zrzutowi napalmu na ukrytych w buszu partyzantów... I dlatego należało lokalnym talentom pozwalać na dalsze tworzenie... Gra zręcznymi, jak to mogła wydedukować z tej czynności i odgłosów wydawanych przez narzędzie, paluszkami przychodziła mu z zaskakującą łatwością. Jednak w momencie gdy doszyły do tego słowa, Adrienne z trudem powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. Nie ma ludzi, wampirów, wilkołaków i innych tworów idealnych... tudzież może po prostu go peszyła, w sposób podświadomy? Cóż, zawsze chętnie oglądała Dragomira w takich sytuacjach, były rzadkie, więc na swój sposób urocze i... dobrze łechtające złośliwość Niemki. - Który jeszcze niczego nie skradł, choć miał ku temu idealną okazje... - pociągnęła wątek nieco dalej, jednocześnie wprawiając swoją osóbkę w ruch i powolutku zmierzając przed siebie... tj. na prawą stronę fortepianu względem jej perspektywy. Do tego sunęła delikatnie paluszkiem po kanciku tegoż urządzonka... czyżby komuś efekty tego co potrafiło dać przypadły do gustu? - Jeśli pod oknem znajdzie się kilku hałasujących zanadto jegomości, wtedy z pewnością... - dodała, nieco później niż padło samo pytanie o wojnie, chociaż ta kampania skończyłaby się błyskawicznie... szybciej niż duńska. - Raczej odkryć skrywane dotąd talenty... - wyszeptała mu to prosto do uszka, całkiem zmysłowo warto zaznaczyć i dłonią miała zamiar skłonić, a raczej nieco popchnąć w tył, aby znów usadzić grajka przed instrumentem. Oczywiście nic na siłę! Przynajmniej na razie... uznajmy to za drobną grę...